Czwartek XXXIII tygodnia Okresu Zwykłego

Ewangelia wg św. Łukasza 19,41-44.

Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: «O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą ...

25 lat Parafii

Objawienia Pańskiego w Bliznem

Chcę być kapłanem dla ludzi

Kiedy pojawiły się u Ciebie pierwsze myśli o tym, aby zostać kapłanem?

Odpowiadając na to pytanie muszę się cofnąć pamięcią do dzieciństwa, bo już tam mogę doszukiwać się pewnych okruchów powołania. Jak to z dziećmi bywa - bawią się odgrywając różne sceny z życia. Jedni bawią się w lekarzy, inni w policjantów, jeszcze inni w sprzedawców w sklepie, ja się bawiłem w księdza. Oczywiście - nie każdy, kto bawił się w strażaka nim został, ale z perspektywy czasu można było już tam zobaczyć pewne symptomy powołania. Ta myśl wróciła mocniej przed maturą, gdy trzeba było się decydować na jakieś studia. Pamiętam - pojechałem do seminarium na jeden dzień skupienia, ponieważ następnego dnia miałem studniówkę. Był to bardzo owocny czas, jednak postanowiłem skończyć jakieś inne studia, a potem zobaczymy. Na studiach ta myśl o kapłaństwie do mnie wracała. Przez rok po zakończeniu studiów pracowałem we Wspólnocie Przymierza Rodzin Mamre, gdzie mogłem swoje powołanie poddać rozeznaniu: przez codzienną modlitwę, Eucharystię, Adorację Najświętszego Sakramentu.

Czy zanim rozpoznałeś "głos Boży" w sercu miałeś wcześniej jakieś inne plany, co do swojej przyszłości?

Oczywiście, myślałem o założeniu rodziny. Myślałem o pracy, jako trener czy nauczyciel wychowania fizycznego albo edukacji dla bezpieczeństwa. Pracowałem przez rok, jak wcześniej pisałem, przy Mamre, gdzie zajmowałem się przygotowaniem otwartych spotkań ewangelizacyjnych.

Wielu księży na pewnym etapie swego młodzieńczego życia spotkało kapłana, który ich w pewien sposób zainspirował. Czy i w Twoim przypadku było podobnie?

Oczywiście, przykład oddanych kapłanów jest bardzo potrzebny, aby rozpoznać w sobie głos Boga. Niewątpliwie był to mój pierwszy proboszcz ks. Prałat Jan Szkoc. Niektórzy mówili o nim: „Janosik w sutannie”. Byli nimi również księża, których spotkałem na rekolekcjach wyjazdowych, niektórzy moi wikariusze oraz ks. Włodzimierz Cyran. Tym ostatnim Bóg posłużył się, abym przeżył tzw. „drugie nawrócenie”, bym poznał żywego Jezusa.

Kiedy zapadła ostateczna decyzja o wstąpieniu do wyższego seminarium duchownego?

Było to na rekolekcjach, na których pełniłem funkcje administratora. Zaraz po powrocie do domu razem z ks. Wojciechem Koryto pojechałem złożyć dokumenty do seminarium.

Jak przyjęło Twoją decyzję otoczenie?

Wachlarz reakcji był bardzo różny w zależności od osoby: od radości do sprzeciwu. Były osoby, które - aby mnie zniechęcić - mówiły o negatywnych aspektach i przykładach rozmaitych kapłanów. Ja im tylko odpowiadałem: „ale ja taki nie będę”.

Jak wspominasz lata spędzone w seminarium?

Seminarium to czas formacji intelektualnej, osobowej, a przede wszystkim duchowej. To bardzo uporządkowany czas, gdzie wszystko ma z góry ustalone miejsce. Jest czas na modlitwę, lekturę duchową, studia i rekreację. Dzięki różnego rodzaju wydarzeniom, takim jak posługa lektora, otrzymanie stroju duchownego, akolitat i diakonat czas szybciej płynął. Seminarium to też nowi znajomi klerycy, ale i księża. Czas seminarium to też praktyki w domu dziecka, domu pomocy społecznej, w hospicjum, na parafiach, w szkole, ale także pomoc w roznoszeniu Komunii w szpitalu. A wakacje to czas rekolekcji w drodze, które odbywają się podczas pielgrzymki do Częstochowy, wyjazdy z młodzieżą czy rekolekcje. Dzięki nim mogłem poznać specyfikę posługi z dziećmi, młodzieżą, rodzinami, osobami chorymi i w podeszłym wieku.

Czy zdarzały się chwile zwątpienia?

Tak. Człowiek przeżywa różne chwile w swoim życiu i zadaje sobie różne pytania. Gdy pojawiało się zwątpienie, szukałem odpowiedzi na modlitwie, ale też u kapłanów czy przyjaciół. Największą próbę wiary miałem na przełomie trzeciego i czwartego roku. Wtedy pomogła mi pewna kobieta, była nią błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty, niedługo święta. Czytałem jej książkę pt. „Bądź Moim światłem”, czułem jej pomoc i obecność podczas mojej nocy wiary.

A co wspominasz najlepiej z czasów seminaryjnych?

W seminarium warszawskim jest codziennie godzinna Adoracja Najświętszego Sakramentu w ciszy, dla chętnych. Codziennie korzystałem z tego czasu. Można powiedzieć, że to setki godzin spędzonych przed Panem. Wiem, że ten czas już nie powróci, ale będzie owocował. Dobrze wspominam czas praktyk na parafii, gdzie można było zobaczyć i doświadczyć codziennego życia duszpasterza.

Na trzecim roku przyjąłeś sutannę. Jakie uczucia towarzyszyły Ci, gdy po raz pierwszy pokazałeś się w nowym stroju w domu?

To niesamowite uczucie. To taki moment, w którym najbardziej widać zmianę, ludzie odbierają cię jako księdza. Jeden z ojców duchownych powiedział, że sutanna to też swoista tarcza. Bo pewnych głupich rzeczy nie zrobisz już, bo nie wypada, np. przechodzić na czerwonym świetle. Spotkałem się z wielką życzliwością ludzi, którzy dziękowali mi, że chodzę po ulicy w sutannie, że to jest dla nich umocnienie. Niewiele razy spotkałem się z jakoś słowną agresją.

Kandydaci na diakonów i kapłanów bezpośrednio przed przekazaniem im przez księdza biskupa władzy święceń padają na twarz. O czym myśli się leżąc krzyżem na posadzce kościoła, podczas gdy nad głową słychać śpiew litanii do wszystkich świętych?

Jest to moment chyba najbardziej wzruszający. Jest to czas intensywnej modlitwy. Leżąc na posadzce, modliłem się słowami litanii i wyobrażam sobie te zastępy świętych i błogosławionych, którzy wzywani przybywają do kościoła otaczają nas i nas umacniają.

Jakim chcesz być duszpasterzem?

Chce być kapłanem „dla ludzi”, otwartym i miłosiernym. Chcę być tym, który będzie drogowskazem wskazującym dobrą drogę, drogę do Nieba, drogę do Boga. Chcę być drabiną, po której ludzie będą się przybliżali do Boga.

Skąd ksiądz do nas przybył, z jakich stron, z jakiej rodziny?

Jestem synem Zbigniewa i Mirosławy, mam jeszcze o trzy lata starszą siostrę Ewelinę. Pochodzę z województwa Śląskiego, dokładniej z ziemi Zagłębiowskiej, z Dąbrowy Górniczej.

Z czego pisałeś swoją pracę magisterską?

Pracę magisterska napisałem z teologii duchowości. Jej tytuł brzmi: „Teologiczno – sakramentalne środki w posłudze egzorcyzmów na podstawie wybranej literatury”. Opisuję w niej, co pomaga nam w walce ze złym duchem. Zająłem się tym tematem, ponieważ przez rok towarzyszyłem kapłanowi, który jest również egzorcystą.

Czym oprócz pobożnych zajęć ksiądz się interesuje?

Interesuje się sportem, ale nie tym na ekranie czy w gazecie, ale w realu. Sam biegam, jeżdżę na rowerze, rolkach, chodzę po górach, wspinam się po skałkach, pływam. Moim sportowym osiągnięciem jest przebiegnięcie maratonu, a w przyszłości chcę ukończyć triathlon.

Jakie słowa zamieścił ksiądz na obrazku prymicyjnym i dlaczego właśnie taki wybór?

Na obrazku prymicyjnym zamieściłem słowa z rytu przyjęcia kandydata na członka do wspólnoty Mamre, które brzmią: „Czy przyjmujesz wolę Bożą nawet, jeśli będzie krzyżem? Przyjmuję.” Wypowiadałem je kilkakrotnie, trzymając krzyż w ręku. Naszym głównym powołaniem jest pełnienie woli Bożej, ponieważ wtedy będziemy prawdziwie szczęśliwi, nawet, jeśli po ludzku, wydaje się to trudnością. To moje motto na lata kapłańskie, zdaje sobie sprawę z wagi tych słów, ale Bóg nigdy nie wymaga od nas tego, co niemożliwe z Jego pomocą.

Czego Księdzu życzyć?

Bym w tym wyborze wytrwał do końca, bym coraz bardziej kochał Boga i ludzi. Bym stawał się święty i innych do świętości prowadził, by nie było rozdźwięku między tym, co mówię, a tym jak żyje. Bym zawsze szukał i pełnił wolę Boga, by moja i Jego wola była jedna.