Dokończyłem odprawiać Mszę Świętą i zadzwoniłem na pogotowie - mówi ks. Paweł w "Epifanii". Zapraszamy do lektury cz. 1 wywiadu.
Na początku tego roku cała nasza wspólnota parafialna, podobnie jak tysiące ludzi z Polski, modliła się za ks. Pawła Paligę. Duchowny przez kilka długich tygodni prowadził zażartą walkę o powrót do zdrowia po zakażeniu wirusem SARS-CoV-2. W pewnym momencie jego stan był poważny. W specjalnym wywiadzie, już po powrocie do zdrowia, ks. Paweł opowiedział nam o świątecznych spotkaniach, które skończyły się nie tak jak miały; oraz o naznaczonym samotnością i widokiem ludzkiego cierpienia pobycie w szpitalu – czyli czasie, który stał się dla niego swoistymi, życiowymi rekolekcjami.
***
Kiedy zaraził się Ksiądz koronawirusem?
Na Boże Narodzenie ksiądz proboszcz dał mi wolne. Jestem jedynym księdzem w parafii, którego obydwoje rodzice jeszcze żyją, więc mogłem pojechać do domu i cieszyć się świętami z rodziną. Odwiedziłem tylko tych bliskich, którzy tego chcieli, czuli się zdrowo i się nie bali.
Mam dużą rodzinę, moja mama jest ósmym dzieckiem. Zaraziło się nas około 20 osób. Ciekawa jest ta choroba: babcia i tata nie zachorowali, chociaż tata jest inwalidą, a babcia jest schorowana i w podeszłym wieku. Mama się zaraziła, a siostra i jej rodzina nie, mimo że się codziennie spotykaliśmy. 30 grudnia dostałem wysokiej gorączki, następnego dnia zrobiłem wymaz, a w nocy 1 stycznia przyszedł SMS potwierdzający, że mam koronawirusa.
W drugim dniu mojej choroby dostaliśmy wiadomość, że teść mojego kuzyna jest w ciężkim stanie. A wkrótce potem następną wiadomość, że zmarł. Choć rozpoczęto reanimację i wezwano karetkę, dostał zatoru i nie udało się go uratować. Następnego dnia bardzo źle poczuła się teściowa innego kuzyna, ale na szczęście przeżyła. Już wtedy mieliśmy przestrogę, że z tą chorobą różnie może być.
"Dostaliśmy wiadomość, że teść mojego kuzyna zmarł. Już wtedy mieliśmy przestrogę, że z tą chorobą różnie może być."
Jak wyglądał przebieg choroby?
Gorączka u mnie utrzymywała się około 10 dni i ciężko ją było zbić. Pomimo że byłem w domu i brałem leki przepisane przez lekarza, to wdało się zapalenie płuc i pojawiły się trudności z oddychaniem. Pewnego dnia siostra podrzuciła mi pulsykometr. Okazało się, że mam saturację o wartości 83%, a jak zacząłem się trochę ruszać, poziom tlenu spadł do sześćdziesięciu. Akurat sprawowałem Mszę Świętą i jak chciałem wypowiedzieć jedno zdanie, musiałem je dzielić na trzy części. Bałem się, że nie dokończę, a jest zasada, że rozpoczęta Msza Święta musi być dokończona. Udało mi się skończyć i zadzwoniłem na pogotowie.
Czy był taki moment, że Ksiądz się bał i myślał, że może umrzeć?
Po zarażeniu najbardziej bałem się o osoby starsze w mojej rodzinie. Okazało się, że one przeszły to w miarę dobrze, gorączka u nich była krótsza, młodsi gorzej chorowali.
"Mam dużą rodzinę. Zaraziło się nas około 20 osób."
A jak było w szpitalu?
W karetce dowiedziałem się, że możemy czekać nawet godzinę, zanim dyspozytor powie, w którym szpitalu jest wolne miejsce. Okazało się, że dość szybko to zorganizowano. Widać Opatrzność Boża czuwała nade mną.
Trafiłem do szpitala św. Elżbiety w Katowicach, który cały został przemianowany na covidowy. Należy on do sióstr elżbietanek. W swojej sali miałem piękny, duży krzyż.
W szpitalu poczułem się lepiej, bo spadła mi gorączka, a wtedy to już było inne życie: już nie spałem całymi dniami; dwa dni byłem pod tlenem, ale respirator nie był mi potrzebny.
Wokół mnie wszyscy chodzili w kombinezonach, zamaskowani: gogle, maska, przyłbica. Było widać, że nie jest im łatwo wytrzymać. I nie bardzo było wiadomo kto jest kto, czy to salowa, czy pielęgniarka, czy lekarz. Niektórzy mieli napisane na kombinezonie imię, kapelan napisał „Szczęść Boże” i miał znak krzyża.
Bywało, że ktoś krzyczał, jęczał albo słychać było, jak bardzo męczy go kaszel; modliłem się za te osoby aktami strzelistymi, odmawiałem Pod Twoją Obronę. Jeden z pacjentów przeklinał personel, chcieli dla niego dobrze, a spotykali się z wyzwiskami.
Starałem się spacerować po korytarzu i wtedy podchodziły do mnie osoby w podeszłym wieku i pytały: Czy może Pan zadzwonić do mojej rodziny, bo nie umiem, albo ktoś miał niedoładowany telefon na kartę, to pomagałem.
Przeczytałem kilka książek: „Błogosławiony Piotr Frassati” „Zakazana psychologia. Pomiędzy nauką a szarlatanerią”, „Czy Jezus to powiedział? Zagadki ewangeliczne”, i ostatnia: „Etyczny problem samobójstwa”. Słuchałem też różnych konferencji i biblijnych komentarzy do czytań księdza Włodzimierza Cyrana, biblisty. Dzwonił do mnie ksiądz proboszcz Zygmunt Niewęgłowski, pytał jak się mam; mówił, że w parafii się za mnie modlą. Mówiłem, że już powinienem wracać; że już dobrze się czuję; że mi głupio, bo inni muszą za mnie pracować. Odpowiedział, że muszę jeszcze poleżeć, nad pokorą popracować. Bardzo mu dziękuję za te słowa.
"Odprawiałem Mszę Świętą i jak chciałem wypowiedzieć jedno zdanie, musiałem je dzielić na trzy części."
W jaki sposób Ksiądz się modlił? Czy dało się modlić?
Kiedy jeszcze byłem w domu, z powodu wysokiej temperatury i dużego osłabienia z modlitwą było trudno, ale modlitwy brewiarzowe, które jako osoba konsekrowana mam obowiązek odmawiać, oczywiście odmawiałem. I wiadomo: różaniec i koronkę do Bożego Miłosierdzia.
W szpitalu spędziłem bardzo dużo czasu w samotności, ksiądz proboszcz mówił, że to takie rekolekcje. Codziennie na okiennym parapecie sprawowałem prywatną Mszę Świętą. Starałem się pilnować godzin i odprawiać ją wtedy, kiedy nie przychodziły pielęgniarki, salowe czy lekarze. Kiedy do mojego pokoju dokwaterowano drugiego mężczyznę, zapytałem, czy nie będzie mu to przeszkadzało, a on się wręcz ucieszył. Można więc powiedzieć, że od tej pory to była Msza Święta z ludem. W piątki odprawiałem drogę krzyżową.
W jakich intencjach się Ksiądz modlił?
Za personel medyczny, który mi pomagał, za tych którzy otaczali mnie życzliwością i w intencjach Bogu wiadomych. Odwiedzał mnie kapelan, ksiądz Tomasz Kusz. Dziękuję mu za spowiedź; za to, że w szpitalu mogłem doświadczyć Bożego Miłosierdzia i przebaczenia grzechów. Przyjąłem też sakrament namaszczenia chorych. Zawsze kiedy przychodził, to ze mną rozmawiał, bardzo mu za tę posługę dziękuję.
Wiele życzliwości spotkało mnie ze strony ludzi z Warszawy, ze Wspólnoty MAMRE, którzy przywieźli mi amantadynę i dali kontakt do doktora Bodnara z Przemyśla, który z pomocą tego leku wyleczył już tysiące chorych. Jedna osoba wsiadła w samochód i choć nie bardzo lubi jeździć, przejechała 300 km, żeby przywieźć amantadynę mnie i mojej mamie. W drugiej dobie pobytu w szpitalu dostałem osocze i raz podano mi remdesivir. Przyjmowałem zastrzyki przeciwzakrzepowe, a wymaz z gardła zrobiono mi sześć razy.
Ciekawe jest też to, że dobro wraca. Jestem honorowym krwiodawcą, oddałem wiele litrów krwi i osocza. Teraz sytuacja się odmieniła i to do moich żył wpływało osocze ozdrowieńców…
rozmawiała Katarzyna Cichosz
W drugiej części wywiadu m.in.:
"Do sąsiedniej sali wieczorem przywieziono mężczyznę około sześćdziesięcioletniego. Słyszałem, jak za ścianą prowadzono reanimację. Wyszedłem na korytarz, udzieliłem mu rozgrzeszenia i odpustu zupełnego na godzinę śmierci. Później się dowiedziałem, że reanimacja się nie udała; że umarł. Popłynęły mi łzy."
A także:
- Czy my, ludzie, nie zapominamy, że umrzemy?
- Czy Pan Bóg nas karze pandemią?
- I parę słów o dobrej śmierci;
- oraz o tym, że za każdy grzech, za każde słowo, gest trzeba będzie odpokutować. Lepiej na ziemi niż w czyśćcu.
Wszystkie numery naszej gazetki parafialnej można przeglądać w dziale:
GRUPY PARAFIALNE/EPIFANIA.