ZEBRALIŚMY 630 KG ŻYWNOŚCI DLA NASZYCH PARAFIAN!
Akcja „Tak! Pomagam”, do której przyłączyła się nasza parafia, momentami przypominała dobry thriller. Na szczęście wszystko skończyło się happy endem.
W dziele miłosierdzia Caritas wzięliśmy już udział rok temu, ale nasza zbiórka trwała wtedy tylko jeden, a nie dwa dni. Poza tym żywność dla potrzebujących zbieraliśmy w Powsinie, na terenie parafii Matki Bożej Tęskniącej, czyli aż 30 km od Blizne, co było nie lada wyzwaniem dla wolontariuszy.
Dlatego w tym roku postanowiłem zorganizować zbiórkę na własną rękę. Jej termin został wyznaczony na piątek i sobotę 6 i 7 grudnia. Spośród sklepów, które wspierają akcję „Tak! Pomagam”, najbliżej jest Biedronka w Nowych Babicach. To tylko 3 km od naszego kościoła. Ale parafia już inna. Na szczęście bez problemu uzyskałem zgodę proboszcza ks. Prałata Grzegorza Kozickiego na przeprowadzenie zbiórki na „jego terenie”.
CZY TO SIĘ W OGÓLE UDA?
Organizacja takiej zbiórki nie należy do najłatwiejszych, ale przez cały czas obficie wspomagała mnie Opatrzność Boża. Oto kilka przykładów.
Naszą parafię zgłosiłem do akcji tuż przed zamknięciem listy, w ostatni możliwy dzień. Zarząd sieci handlowej szybko udzielił zgody na przeprowadzenie zbiórki i… tutaj zaczęły się schody. Cztery dni przed startem pojechałem do sklepu, a tam okazało się, że pracownicy nic nie wiedzą o żadnym pozwoleniu. Poprosiłem, by jak dotrze ono na miejsce, zadzwonił do mnie kierownik sklepu. Telefon milczał… Zacząłem się martwić, że nic z tego nie będzie. W środę ponownie pojechałem do sklepu – zgody nadal nie było, a kierownik powiedział mi, że jeśli nie dostanie jej do ręki, to nie będziemy mogli zbierać dla potrzebujących. Nic nie dały moje próby skontaktowania się z centralą. Na szczęście w czwartek wreszcie mogłem odetchnąć z ulgą. Tego dnia zadzwonił do mnie kierownik sklepu i powiedział, że zgoda wreszcie trafiła na jego biurko! Chwała Panu!
Kolejną niewiadomą było to, czy znajdą się wolontariusze. Potrzebowaliśmy aż 28 ludzi dobrej woli. Ogłaszaliśmy się poprzez wszystkie dostępne kanały. Tradycyjnie nasz apel wysłuchało z ambony ok. 800 osób, informacja pojawiła się też na stronie internetowej parafii oraz naszym profilu „Parafia Objawienia Pańskiego w Bliznem” na Facebooku. Ponadto zaprosiłem do akcji kandydatów do bierzmowania i wysłałem osobiście ok. 100 SMS-ów. Cały czas modliłem się, mówiąc Bogu: „Zrobiłem co mogłem, a efekt jest niewielki, to nie moi potrzebujący, lecz Twoi, to Ty się o nich zatroszcz”. I udało się. Jezus się zatroszczył. Przez dwa dni akcji, nasz kosz ani przez chwilę nie stał sam bez wolontariusza. Czasem to była tylko jedna osoba, a nie dwie. Ale była. Jedna osoba się rozchorowała, ale Opatrzność Boża nadal czuwała i na to miejsce zgłosiła się inna osoba. Kolejne dwie osoby zgodziły się dyżurować dwa razy. Dla biednych, czyli dla Jezusa, oddali cztery godziny swojego życia.
Koordynacja wydarzenia nie była łatwa. Po pierwsze trwała już wizyta duszpasterska. Po drugie akcja wypadła w pierwszy piątek i sobotę miesiąca, a więc wiadomo – są kolejki do konfesjonału, dodatkowe modlitwy, a ponadto my księża odwiedzamy z sakramentami ludzi schorowanych, w podeszłym wieku. Po trzecie, ja osobiście mam w piątki lekcje z dziećmi. W zasadzie w oba dni powinienem był przebywać w kilku miejscach na raz, np. na roratach z wiernymi i zarazem w sklepie, by poinstruować pierwszych wolontariuszy, jak przeprowadzać zbiórkę. Na szczęście gdzie nie było księdza, tam Chrystus posyłał swego Ducha i żaden uczestnik akcji nie pozostał bez wsparcia.
Z innych ciekawych zdarzeń wspomnę, że jedna wolontariuszka pomyliła sklepy, a inna spóźniła się na swój dyżur. Doszło też fajnego zdarzenia na parkingu. Otóż na czas zbiórki postanowiłem ustawić pod sklepem swój samochód - miał on być magazynem dla zebranej żywności oraz reklamą dla klientów (był oklejony plakatami z logiem akcji Caritas). Zależało mi, by zaparkować go jak najbliżej wejścia do Biedronki – miałem nawet upatrzone takie jedno idealne miejsce. No i jak jechałem do Babic, pomodliłem się o nie w myślach. To były godziny szczytu handlowego, cały parking zapełniony, a tu przyjeżdżam i widzę, że wymarzone miejsce blisko drzwi stoi puste!
KILKA LICZB Z NASZEGO KOSZYKA
Dobro nie liczy się w kilogramach ani złotówkach, ale pragnę przedstawić Wam raport z naszej zbiórki. W tym roku zebraliśmy ok. 630 kg żywności. To aż 2/3 ton mąki, konserw, ryżu i… serca; ilość, która naprawdę czyni różnicę. Wartość produktów szacuję na ok. 3000 zł. Podsumowując, statystycznie każdy wolontariusz zebrał 27 kg produktów. To tak, jakby ofiarował na potrzebujących 130 zł.
Rekordzistką była prawdopodobnie emerytka Maria, która wypełniła darami od klientów aż dwa pełne wózki sklepowe. Choć kolana bolą, a do przystanku wcale nie tak blisko, stanęła ramię w ramię z potrzebującymi i podjęła walkę o to, by mieli z czego przygotować wigilijne posiłki. Gdy jeden z klientów Biedronki rzucił jej, że jego pomoc nie ma sensu, bo ma przy sobie tylko 2 złote, oznajmiła mu, że za taką sumę da się kupić co najmniej kaszę, no i ten człowiek potem oczywiście grzecznie zameldował się przy jej wózku z kaszą i jeszcze jednym produktem w ręku.
Najwięcej zebraliśmy mąki (202 kg!), cukru, makaron i oleju (po 85 kg). Niewiele było środków czystości. Nasi ofiarodawcy najwidoczniej pamiętali o dzieciach, bo w koszu znalazły się też słodycze.
Akcja spokojnie mogłaby się nazywać „Parafianie parafianom”, bo zebrana żywność trafi do Was, naszych owiec z Blizne i okolic.
Wygląda to tak, że w czasie wizyty duszpasterskiej my księża dowiadujemy się, czy ktoś potrzebuje wsparcia. Nie raz w trakcie rozmowy okazuje się, że dana osoba ledwie wiąże koniec z końcem… Wasze problemy, finansowe i inne, są dla nas bardzo ważne, wszystkich Was nosimy w sercu. Wiedzcie, że cały ten wysiłek był dla Was.
DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚCIE DOBRZY JAK CHLEB
Pragnę złożyć wielkie Bóg zapłać wszystkim wolontariuszom. Dziękuję młodzieży, bo to ona stanowiła główną siłę akcji. 17 na 23 osoby to byli uczniowie. Naprawdę świetnie sprawdzili się w odpowiedzialnej roli, jaką im powierzyłem.
Dziękuję rodzicom z dziećmi za piękną postawę. Udział w akcjach charytatywnych to świetny pomysł na edukację dzieci, bo jak wiadomo, „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”.
- Wraz z córką na gorąco rozmawiałyśmy o tym, jak reagują ludzie i razem cieszyłyśmy się z każdego produktu w koszyku – relacjonowała swój dyżur nauczycielka Agnieszka, która była z nami już po raz drugi. - Cieszę się, że spotkałam kilku uczniów z naszej szkoły - mam nadzieję, że była to dla nich fajna okazja, by zobaczyć, że dorosła matka i pani ze szkoły może stanąć w Biedronce i prosić o wsparcie dla potrzebujących. Od strony duchowej podobnie jak w ubiegłym roku cenne było dla mnie wejście w pozycję niedostatku i prośby, jakich na co dzień nie doświadczam.
Uwaga, wolontariat wciąga, stwierdziła Paulina:
- Kosz zaczyna się zapełniać, efekty są widoczne gołym okiem. Zewsząd płyną fale dobra, klienci są mili, niektórzy dopytują, co kupić. Pojawia się satysfakcja i poczucie sprawczości. Czysta psychologia. Ale z dyżuru wyszłam też umocniona duchowo. Było tak, jakbym właśnie dotknęła jakiejś tajemnicy, wielkiej i zarazem... szokująco prostej. Ta tajemnica brzmi: „więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli braniu”. Tak, Pismo nie kłamie. Ale żeby móc doświadczyć takiego duchowego wylania endorfin, trzeba uszczknąć dwie godziny ze swojego zabieganego życia. Jeśli chcesz zrzucić napięcie, nie kupuj butelki piwa, tylko weź udział w akcji charytatywnej. Te dwie godziny były jak duchowe SPA, darmowy zastrzyk szczęścia.
Mam nadzieję, że doświadczyli tego również klienci Biedronki, którzy podzielili się z potrzebującymi darem serca. Im wszystkim również składam wielkie Bóg zapłać! Serdecznie dziękuję wolontariuszom spoza naszej parafii. Jedną z osób, które pokazały, że miłość i miłosierdzie Caritas nie znają granic, była druga Pani Maria, również emerytka. Stojąc w Biedronce w czerwonej kamizelce Caritas, po cichu wykonała skok na głęboką wodę, który zakończył się wielkim duchowym zwycięstwem:
- Do tej pory nie angażowałam się w życie Kościoła. Człowiek ma obawy, że sobie nie poradzi, jest przekonany, że inni zrobią to lepiej. Teraz jednak widzę, że trzeba podejmować działania, trzeba się na to odważyć. Przecież cały ten lęk pochodzi od złego. A żeby zły się odczepił, trzeba zastosować antidotum. Najlepszym antidotum na zło jest wychodzenie do ludzi! Dziś widzę, że człowiek bardzo potrzebuje innych ludzi.
Jak widać przy kasach Biedronki działo się znacznie więcej niż można było dostrzec na pierwszy rzut oka. Był to czas, gdy Pan Bóg schodził do krainy serc wielu ludzi i przeprowadzał tam swój plan. Dziękuje Mu, że po raz kolejny pokazał mi, że to On tym wszystkim kieruje, że to było Jego dzieło. Jego film akcji, oczywiście zakończony happy endem.
ks. Paweł Paliga