Czas Adwentu - 21 grudnia

Ewangelia wg św. Łukasza 1,39-45.

W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszył...

25 lat Parafii

Objawienia Pańskiego w Bliznem

Na przełomie lat 80. i 90., przy okazji Bożego Narodzenia, ktoś wpadł na wspaniały pomysł, aby dzieci z Domów Dziecka spędzały Święta w jakiejś życzliwej rodzinie.

Polacy mają dobre serca, więc znalazło się wiele rodzin gotowych otworzyć swoje domy dla biednych sierot na te kilka dni. Dzieci zostały dobrze przygotowane przez opiekunki: mają się dobrze zachowywać, być grzecznie i, oczywiście, po Świętach będą musiały wrócić do Domów Dziecka.

Przedwczesna radość

Dzieciaki były oczarowane! Wszyscy byli tak mili, wiele z nich pierwszy raz w życiu otrzymało prezenty, a atmosfera domów tak bardzo różniła się od tej z sierocińca! Nic więc dziwnego, że w biednych główkach sierot szybko kiełkowały marzenia, iż być może będą adoptowane przez tych „dobrych państwa”. I nawet nie wiadomo kiedy, marzenia przeradzały się w pewność i dzieci wierzyły święcie w wytwory swoich pragnień: na pewno w dniu powrotu usłyszą: „tak naprawdę, to cię adoptowaliśmy i już na zawsze zostaniesz z nami. Wujek będzie odtąd twoim nowym tatusiem, a do mnie możesz mówić ‘mamusiu’!”

Jakiż szok i rozczarowanie przeżywały dzieci, gdy o poranku 2 stycznia orientowały się, że ich walizeczki są ładnie spakowane i „tatuś” już jest gotowy, aby odwieźć je do Domu Dziecka…

Jezus z Domu Dziecka

Niekiedy mam wrażenie, że choć zrezygnowano z podobnych przedsięwzięć, to jednak podobnie przejmująca historia dzieje się w większości polskich domów w każde święta. Otóż, choć Polska pozostaje nadal najbardziej chrześcijańskim krajem Europy, to jednak zwyczaj zapraszania Boga do naszego życia bardzo często ogranicza się tylko do kilku dni Bożego Narodzenia. Wielu z nas spowiada się w ostatniej chwili przed świętami, przyjmuje Komunię dwa lub trzy razy i… żegnamy się z Bogiem na wiele miesięcy.

Pan Jezus przypomina wtedy taką sierotę z Domu Dziecka, którą w ostateczności przyjmujemy, bo „jak Go nie przyjąć”, ale w gruncie rzeczy wydaje nam się to trudne i… kłopotliwe, by pozostał z nami na zawsze i stale był częścią naszego życia. Jak to zwykliśmy mówić, „święta, święta i po świętach”: po tygodniu życia w łasce uświęcającej, wielu z nas oddala się od Jezusa na długi czas, aż do Wielkanocy lub nawet na dłużej…

Mogę zostać na zawsze?

Uroczystość Bożego Narodzenia to czas, gdy uświadamiamy sobie wielką pokorę Boga: On zniża się do naszego poziomu i prosi nas, abyśmy Go przyjęli. On niczego od nas nie potrzebuje, On jedynie chce być Emmanuelem, czyli Bogiem-z-nami. To On chce nam dać swoją miłość.

Bóg nie jest kosztownym i krępującym dodatkiem do świąt. To nie jest tak, że gdy już wszystko przygotujemy, upieczemy i posprzątamy, to zaprosimy go na te kilka dni. Wręcz przeciwnie: to właśnie Bóg nadaje sens Bożemu Narodzeniu. On nie chce być świeczkami na torcie, które służą tylko do tego, by nas oczarować, by je zdmuchnąć i… wyrzucić do kosza. Bóg chce naprawdę zamieszkać właśnie w naszym życiu. W TWOIM życiu.

Czy zechcesz Go przyjąć do siebie? Ale nie tylko w Wigilię „bo tak trzeba”, nie tylko na czas pustego miejsca u stołu – ale już tak na dobre? Jeśli tak, to w Twoim domu naprawdę dokona się Boże Narodzenie.


Ks. Marcin Lech
Uniwersytet Nawarry
w Pampelunie (Hiszpania)