Sobota III tygodnia Okresu Wielkanocnego

Ewangelia wg św. Jana 6,55.60-69.

W synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: «Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem». Wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: «Trudna jest ta mo...

25 lat Parafii

Objawienia Pańskiego w Bliznem

Ostatnio informowaliśmy Was o tym, że polski film "Miłość i Miłosierdzie" o św. siostrze Faustynie zajął 2. miejsce w amerykańskim Box Office! Z tej okazji przypominamy wywiad, jaki ukazał się kilka miesięcy temu w Epifanii.

Montażysta filmu, Jan Sobierajski opowiada w nim o Bożym Miłosierdziu objawiającym się w misji Faustyny, na planie filmowym i życiu każdego z nas.

EPIFANIA: „Miłość i Miłosierdzie” to dokument fabularyzowany. Co to znaczy?

Jan Sobierajski: Rzeczywiście, dzieło składa się z dwóch warstw filmowych: dokumentalnej i fabularnej. Pierwsza zawiera unikalne wywiady z osobami, które są mocno związane z postacią siostry Faustyny i kultem Bożego Miłosierdzia. Natomiast część fabularną tworzą sceny z życia świętej. Połączenie tych dwóch gatunków to bardzo dobry sposób na to, by przekazać rzetelną informację w filmowym dla oka stylu. Lubię takie formy, bo potrafią wnieść więcej autentyzmu niż nawet najlepiej zagrana rola aktorska.

Z lektury „Dzienniczka” można wywnioskować, że Faustyna była bardzo poważną osobą. A w filmie okazuje się, że miała przydomek „Śmieszka”.

W „Miłości i Miłosierdziu” pojawia się wiele ciekawych wątków niejako spoza „Dzienniczka”. Przede wszystkim ukazujemy przeżycia wewnętrzne św. Faustyny w znacznie szerszej perspektywie: przybliżamy środowisko, w którym żyła, naświetlamy trudności jakie napotykała, wyjaśniamy, o jak wielką stawkę walczyła. Widzowie mają szansę utożsamić się z bohaterką i wyjść z pokazu filmu zbudowani wewnętrznie: że Pan Bóg jest, troszczy się o nas i działa wielkie rzeczy przez małych ludzi.

Ba! Czasem stawia wręcz na dość szemrane postaci… W filmie widzimy, że Pan właśnie u kogoś takiego zamówił swój słynący łaskami obraz.

To bardzo ciekawa historia i dowód na to, że tylko Bóg zna głębię dróg, którymi nas prowadzi. S. Faustyna do namalowania obrazu „Jezu ufam Tobie” angażuje malarza Eugeniusza Kazimirowskiego, który obraca się w masońskich strukturach Wilna. Malarz jest dobrym znajomym spowiednika zakonnicy - ks. Michała Sopoćki: obaj wynajmują mieszkania w jednym domu. Wymowne jest to, że Kazimirowski u skraju życia maluje autoportrety, w których przedstawia się w roli Judasza. Więcej nie zdradzę.

Muszę przyznać, że w „Miłości i Miłosierdziu” nie brakuje zwrotów akcji. Momentami dzieło przybiera postać filmu sensacyjnego!

Wszystkie historie, w których Pan Bóg wkracza ze swoim planem i mocą, nadają się na hollywoodzki scenariusz. Tak było też w tym przypadku. Wspomnijmy tylko o niesamowitej historii ocalenia obrazu, a także o transporcie „Dzienniczka” z Polski do Stanów Zjednoczonych. To są wątki, które mogą wcisnąć widza w fotel, a w filmie jest ich kilka.

Produkcja dzieła trwała grubo ponad rok. Czy tak jak sekretarka Bożego Miłosierdzia doświadczyliście trudnych momentów?

Jestem przyzwyczajony do tego, że gdy Pan Bóg czyni dobro, chwilę później pojawia się też zły, by zasiać swe ziarno. Ale czegoś takiego jak tu nie widziałem nigdy przez całe dwanaście lat pracy w tej branży. Na etapie postprodukcji trzy razy ni stąd ni zowąd padły nam się dyski z nagranymi materiałami. Działo się to w strategicznych momentach, np. w trakcie tworzenia kopii zapasowej. Byliśmy również świadkami kilku ponadnaturalnych historii.

Czegoś, co zgodnie z zasadami fizyki nie miało prawa się wydarzyć?

Tak, a wydarzyło się, m.in. w trakcie wywiadu z wicepostulatorem procesu kanonizacyjnego św. Faustyny Kowalskiej, o. Serafinem Michalenko. Ze względu na podeszły wiek nasz rozmówca nie przemawiał do kamery z pamięci, lecz odczytywał swoje kwestie z telepromptera. Podczas nagrania nagle zorientował się, że z jego tekstu zniknęło jedno kluczowe zdanie. Było to o tyle dziwne, że na laptopie, z którego był przesyłany tekst, w tym samym czasie to zdanie normalnie się wyświetlało! A na teleprompterze – jakby się schowało. I nic nie dało się z tym zrobić. W końcu do akcji wkroczył obecny na planie o. prowincjał Kazimierz Chwałek i pobłogosławił sprzęt. Zdanie jak gdyby nigdy nic wskoczyło na ekran telepromptera…

Jaka była treść tego zdania?!

Był to cytat z „Dzienniczka” siostry Faustyny o tym, żeby nikogo nie osądzać, przedziwne jest bowiem Miłosierdzie Boże (Dz 1684 – przyp. red.). Warto śledzić film ze skupieniem, by wyłapać moment, w którym pada to zdanie. A jest on bardzo znaczący. Podpowiem tylko, że wiąże się z czyjąś śmiercią…

Wygląda na to, że wokół filmu toczyła się walka duchowa. Jak sobie z tym radziliście?

Z tych wszystkich sytuacji Pan Bóg wyprowadzał niesamowite dobro i widzę, że szatan działał tylko na tyle, na ile tylko Pan Bóg mu pozwolił. Wszystko było pod kontrolą Pana Jezusa, który pokazywał nam, że bez Jego zgody włos z głowy nam nie spadnie, że to Jemu mamy ufać.

Zaufanie… W części dokumentalnej z ust pewnej zakonnicy pada dramatyczne pytanie: Boże, czy ja naprawdę Ci ufam, czy jestem po prostu przyzwyczajona do wypowiadania tej formułki? Co to znaczy ufać?

Pismo stwierdza, że ufność rodzi się w ciemności. To samo mówi obraz Jezusa Miłosiernego, na którym widzimy Go wychodzącego z czarnego tła. To tło symbolizuje trudności, z którymi boryka się każdy z nas. Trzeba zaufać, że właśnie w takich momentach Pan Bóg jest wyjątkowo blisko nas i że sam przejmuje inicjatywę – pierwszy do nas wychodzi. A skoro Ten, który rządzi wszechświatem, jest zainteresowany współpracą z nami, to powinniśmy patrzeć na trudności z zupełnie innej perspektywy. One są po to, by nas kształtować. Często zapominamy, że Jezus pokonał śmierć i ma władzę nad wszystkim. A jeśli On jest z nami, to któż przeciwko nam? To jest ufność, której się uczę na co dzień.

Czy dzięki pracy nad filmem coś jeszcze zmieniło się w Twoim życiu?

Czas produkcji tego filmu był dla mnie dużą lekcją pokory i posługi. W wielu momentach zdawałem się na prowadzenie Ducha Świętego. Pan Bóg oczyszczał mnie z różnych moich przywar, przede wszystkim z pychy, egoizmu, materializmu. Z perspektywy czasu widzę w sobie duże zmiany.

Który wymiar orędzia o Bożym Miłosierdziu najbardziej Cię dotknął?

Dotyka mnie fakt, że Pan Bóg zapuszcza się w rejony znane tylko nam. Na przykład, żeby znaleźć taką Helenę Kowalską, udał się do Głogowca – miejsca, o którym mało kto słyszał. Takich historii w Piśmie Świętym jest wiele, a pierwsze analogiczne miejsce, jakie mi przychodzi na myśl, to Nazaret. Nie była to żadna wybitna metropolia. Wręcz przeciwnie: zwykła wieś. Biblia pyta nawet: „czy może być co dobrego z Nazaretu”? Moim zdaniem trzeba umieć zlokalizować w sobie taki Nazaret, czy jak to woli Głogowiec. To może być jakiś zakopany talent, umiejętność, a może jakieś marzenia? To są te przestrzenie wewnątrz nas, o których mówimy, że „już nic z tego nie będzie.” Tymczasem jak pokazuje Pismo i tradycja Kościoła – właśnie w te miejsca pragnie przyjść Pan Bóg - i to z wielką mocą, a zarazem z właściwą sobie subtelnością. On chce robić zadziwiające rzeczy, chce zaprosić nas do napisania własnych „Dziejów Apostolskich”. Sens Jego działania jest wielką tajemnicą naszej wiary, natomiast faktem jest, że gdy Bóg przemienia te miejsca, które dotąd chowaliśmy i których się wstydziliśmy, a my widzimy, że wychodzi z tego coś dobrego, to wiemy, że żadna w tym nasza zasługa. Cała chwała należy się Panu, który jest specjalistą od znajdywania w nas potencjału i wyprowadzania niesamowitego dobra dla całej wspólnoty Kościoła.

Jako operator i montażysta zrealizowałeś wiele Bożych dzieł. Co doradziłbyś osobom, które też chciałyby pracować dla Boga?

Moim zdaniem podstawą każdego działania jest uświadomienie sobie, komu tak naprawdę służysz? Jeśli głównie człowiekowi, to prędzej czy później doświadczysz zniechęcenia, może nawet rezygnacji i wypalenia. Ale kiedy postanowisz działać dla Pana Boga, to mimo otaczających cię przeciwności nie stracisz ducha. Oczywiście chwile trudności, zwątpienia też będą się pojawiać. Ale wtedy będziesz mógł współdziałać z Panem, a On sprawi, że Twoje brzemię stanie się lekkie, a jarzmo słodkie. Pod warunkiem, że to Jego masz na pierwszym miejscu. On czuwa i prowadzi wszystko tak, że głowa mała. I w tym wszystkim chyba bardziej niż o te wszystkie dzieła chodzi Mu o to, by budować i kształtować nas samych.

A co jeśli Bóg milczy, nie zaprasza? Jak przekuć piękne zamiary w czyn?

Jeśli chcesz służyć Panu Bogu swoim talentem, to powiedz Mu to na modlitwie osobistej. Jestem przekonany, że po czasie zorientujesz się, że otaczają się fantastyczni ludzie, których Pan Bóg podesłał zgodnie z Twoją deklaracją. Codziennie uczę się, że u Pana Boga nie liczy się zysków ani strat. U Niego matematyka jest zupełnie odwrotna niż w naszym świecie: dzieląc się, mnożysz. Sobie i czytelnikom „Epifanii” życzę, by Pan Bóg wyciągał z nas te zakopane talenty i pomnażał je dla budowania Królestwa Niebieskiego na ziemi.

rozmawiała Paulina Konieczna

faustyna_1.JPG